wtorek, 20 sierpnia 2013

Góry. Jest gdzie łazić, ale co tam jeść?

Kuchnia góralska to duża ilość mięsa najlepiej tłustego. Wrodzone cechy powodują, że rzadko są otwarci na nowości. Z drugiej strony legendarna pazerność powoduje, że mogliby się szybko dostosować, bo za dutki można dostać wiele, nawet taki luksus jak korzystanie z toalety w barze :) Nie będąc pewnym czy posiadana ilość gotówki jest wystarczająca na takie wynalazki, a także ze względu na to, że w miejscu zakwaterowania było dostępne zaplecze kuchenne, a także grill (oczywiście dodatkowo płatny) lepiej było zaopatrzyć się tuż za niedaleką granicą. Tak oto nasze zaopatrzenie na urlop wyglądało następująco:
- sejtanowe steki o smaku warzywnym i grzybowym
- sejtanowe burgery wedzone
- tempeh marynowany, wędzony i smażony
- gotowe dania regionalne kuchni naszych południowych sąsiadów w wersji warzywnej
- kotlety warzywne
- kiełbaski
- grube kiełbaski dedykowane na grilla o nazwie Opekacki
- kiełbasę wędzoną
- salceson
- słynne mleko roślinne w proszku
a także żeby umilić czas urlopowy
- piwo
- kontrowersyjny tani rum
- woda kokosowa - tu nie jestem jakimś wielkim fanem, ale zakup duuuuuużo bardziej korzystny niż u nas, więc grzech było nie skorzystać :)

No ale wiadomo, że w góry nie jeździ się jeść i pić. Takie rzeczy robi się w Tunezji i wychodzi taniej :) Od razu po przyjeździe kusi najwyższy szczyt w okolicy. Nasza gospodyni poinstruowała nas jak tam trafić, a zna tą trasę doskonale, bo chodzi tam czasami z koleżankami na spacery, ale podzieliła się wątpliwościami co do tego, czy nie jest to za duży wysiłek jak na pierwszy dzień. :) Musieliśmy wyglądać na bardzo zmęczonych po podróży, bo raczej nasze BMI jest książkowe:)
W każdym razie szybki posiłek, odpowiedni strój, zapasy do plecaka i w drogę. Im wyżej tym chłodniej/ładniej :) Tym bardziej jak trasa robi się bardziej urozmaicona niż tylko strome podejście po płaskim terenie:)


Tak sobie spacerując, popijając wodę z sokiem grejpfrutowym i podjadając batoniki musli docieramy do granicy. Na załączonym obrazku ślady po kibolskich wlepach propagandowych. Z powodu specyficznych warunków nie spotyka się tych osobników w takich liczbach jak na gdyńskiej plaży :)


Trochę wysiłku, ale dla takich widoków warto. Ze względu na sprzęt zdjęcia nie oddają wszystkiego. Po lewej widać Tatry. Na zdjęciu niekoniecznie. No i "Woda po walce ma jak wino smak" :)


Schodząc można zobaczyć pozamykane bacówki, gdyż ten region jest głównie nastawiony na sporty zimowe, co obrazuje typowy widok jak można zaorać górę w imię nowobogackich rozrywek i snobistycznych pokazów mody.



Wieczorami zasłużony porządny posiłek na grillu naturalnym lub elektrycznym :)


A rano śniadania na tarasie z widokiem na góry i owce. Tylko tu nie widać, bo się schowały :)


W związku z festynem regionalno-kulinarnym w Żywcu miała tam zawitać podróbka gwiazdy z czasów mojego dzieciństwa. Modern Talking Reloaded. Wstęp na miejski festyn płatny. Sam pochodzę z miejscowości turystycznej i zawsze mi się wydawało, że miastu powinno zależeć na promocji regionu, dlatego z taką polityką spotkałem się pierwszy raz. Biorąc pod uwagę cenę piwa, a tym bardziej soku do niego nazwanie sponsorem tej imprezy pewnego dużego browaru to chyba spore nadużycie :)
Uprzedzając komentarze. Nie narzekam, ale jak mówię widziałem już wiele festynów z parasolkami, kiełbasą, wesołym miasteczkiem i disco polo, ale z taką formą spotkałem się pierwszy raz. Niewątpliwie była w tym jakaś przyczyna, której tacy jak ja zwykli zjadacze chleba nie znają.
Aleeee... Było też sporo miłych niespodzianek:) Oczywiście kulinarnych:) Na przykład wśród pieczonek złożonych z ziemniaków, cebuli i boczku znalazła się jedna 100 % warzywna. Widać wchodzi moda na zdrowe jedzenie. Do tego jeszcze ziemniak już mniej zdrowy :)


No i bardzo dobre lody sorbetowe na deser od wytwórni, która określa je mianem nieprzemysłowych, w ciekawych smakach. Z dopiskiem "Bez mleka". Malina z jeżyną, malina z cytryną, banalna wiśnia, ale ja uwielbiam przetwory wiśniowe, w przeciwieństwie do surowych owoców i w końcu MOJITO.


Sama "gwiazda" to raczej show muzyczny niż koncert. Dwóch konferansjerów poruszających się w rytm puszczanej muzyki. Od czasu do czasu popisywali się znajomością najbardziej popularnych polskich słów ku uciesze podchmielonej gawiedzi :) W sam raz do kiełbasy i piwa.


Niczym kopciuszek trzeba było ewakuować się szybciej z balu, mając w wyobraźni jednoczesny wyjazd kilkudziesięciu samochodów :)

Na drugi dzień powrót, a że lody zasmakowały to trzeba było po drodze skorzystać raz jeszcze. Tym razem załapałem się na sorbet z gujawy. No i kolejny hit odkryty niespodziewanie. Mini, a w zasadzie mikrobrowar, w którym panie ubrane w regionalne stroje butelkują piwo przy nas! Cena taka sama jak na festynie, ale za to jaki smak. Szkoda, że dane mi się było przekonać o tym dopiero wieczorem, ale podobno im dłużej czekasz tym lepiej smakuje ;) Oczywiście jeśli jest dobre i nie jesteśmy źli na siebie, że zmarnowaliśmy czas :)

Podsumowując. Góry ciągle trochę dzikie, głównie wyżej (pomijając ołtarz na szczycie), ale w tej części głównie nastawione na turystów na nartach. Jadąc w góry każdy wie czego można się spodziewać no i nie spotkały mnie takie nieprzyjemne sytuacje w schroniskach jak moją koleżankę z pracy, która jak się okazało była tam w tym samym czasie.

No ale wypadałoby powiedzieć coś o prowiancie który zakupiłem.
Steki i burgery trochę schną na grillu. Dużo lepiej wyszły owinięte w folię aluminiową. Tempehu, akurat nie trzeba recenzować. Dania gotowe to akurat nic specjalnego, z tym, ze zdążyłem zjeść tylko gulasz, no ale fajna sprawa na wyjazdy. Kiełbasy to jednak klasa i tego się będę trzymał. No i hit. Opekacki. Niepozorne grube serdelki. Nie wierzyłem jak pan w sklepie mówił, że to specjalne na grilla i można nabić na patyk. Jakoś mi kształt nie pasował, a i bałem się, że napuchną jak parówki, ale to co się stało przeszło moje wyobrażenia. To było rewelacyjne nawet na surowo! Oprócz tego piwo dobre jak zawsze:) i rum, którego głównie używam w celach kulinarnych :)
Reasumując. Plecak żarcia i w drogę :)

3 komentarze:

  1. Dawno nie byłam w górach, uwielbiam łazić po stromych szlakach :) Mam nadzieję niedługo tam zawitać i mieć możliwość tak dobrego zaopatrzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Góry, na szczęście, są blisko granicy, a więc i miejsc w których się można dobrze zaopatrzyć. Tzn. relatywnie blisko, bo piechotą nie dojdziemy :)

      Usuń
  2. Dzień dobry, jestem zainteresowana współpracą z Pana blogiem, proszę o kontakt:) wspolpraca@armadeo.pl

    OdpowiedzUsuń