niedziela, 17 sierpnia 2014

Wegan piknik w Krakowie vol 3

Po raz trzeci wybrałem się na wegański piknik do Krakowa, tym bardziej, że miałem tam przeprowadzić wykład i pogadankę na temat diety gladiatorów. Jako, że zawsze było tam bardzo ciekawie to z wielką chęcią się wybrałem. Mimo, że pogoda po drodze była nieciekawa zaryzykowałem przyjazd i moje kubki smakowe dostały zasłużoną nagrodę :)
Standardowo było tam sporo wystawców z bardzo zróżnicowanym jedzeniem, także każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Nauczony doświadczeniem lat  ubiegłych postanowiłem być trochę wcześniej, żeby zająć, niczym spekulanci pod NBP, kolejkę po co ciekawsze rzeczy. Okazało się jednak, że w momencie rozpoczęcia niewiele ekip było gotowych, ale na szczęście dane mi było posilić się burgerem z komosy ryżowej serwowanym przez "krowę". Burger dobry, poprawny, nie za suchy, taki w sam raz. Nawet cena umiarkowana :)


Ale najważniejsze miało dopiero nadejść. Weterani piknikowi wiedzą, że aby zjeść świetny sernik od Zielonego Talerza trzeba się ustawić w kolejce bardzo szybko. Chętni kręcili się w okół ich stoiska, a sama ekipa wystawiała cierpliwość obecnych na próbę. Sytuacja była napięta jak tuż przed zabójstwem Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. W końcu, dziękując za cieprliwość, otworzyli stoisko i chwilę później ustawił się niezły tasiemiec.


Byłem w odpowiednim miejscu i czasie dlatego znajdowałem się na trzecim miejscu :) Wziąłem sobie sernik (tofurnik) snickers i jagodowy. Snickers jak to snickers, ale ten drugi był tak cholernie jagodowy, że ... nie dokończę :) Klasa jak zawsze.


Nowością, a właściwie rewolucją, którą nam zaserwowali, były w tym roku lody. Delikatnie mówiąc bardzo trafny pomysł. Były po prostu rewelacyjne. Wziąłem sobie 3 gałki. Kaktusowo-pomarańczową, pistacjową i wanilię z agawą.


No ale w końcu przyjechałem tam na wykład. Miałem mówić o gladiatorach, głównie o diecie. Były tu spekulacje, czy będzie to dieta starożytnych czy współczesnych, dlatego jakby co byłem też gotowy na czasy teraźniejsze. Poprosiłem o 30 minut, gdyż mówię dość prosto i krótko. Znacznie wolę koncepcję pytań i odpowiedzi. Myślałem, że zgromadzeni nie będą za bardzo aktywni i tutaj miło się rozczarowałem. Do tego stopnia, że w pewnym momencie dyskusja toczyła się poza mną :) Zaczęliśmy od diety starożytnych, a przechodziliśmy przez różne moralne dylematy współczesnych wegan. Dobre było to, że nie było to zwykłe potakiwanie głową, bo na sali znajdowali się również mięsożercy, również Ci, którzy mogli coś o walkach opowiedzieć dzięki czemu, poprzez szczyptę sceptycyzmu, dyskusja była dużo ciekawsza. Tak się rozruszało, że nas wygoniono, aby zwolnić miejsce następnej osobie :)

Ale żeby nie było, że tylko och i ach to i złe wiadomości. Pamiętacie jak pisałem o wegańskich zapiekankach. Było to tutaj. No to z zapiekanek został już tylko szyld :( Tzn. okienko dalej istnieje, ale pozycje z menu już zniknęły. No i lipa bo szwendając się po Kazimierzu właśnie na to miałem ochotę. Musiałem się ratować falaflami. Niby dobre, do tego podawane przez Turka w koszulce reprezentacji Niemiec :) ale to jednak nie to samo. Szkoda, bo było to bardzo ciekawe miejsce na mapie tego miasta. Padło nawet w naszej grupie stwierdzenie, że już nie ma po co tu przyjeżdżać :)

Do tego księżyc w końcu ukradli :) Podejrzewałem, że taki incydent będzie miał miejsce, biorąc pod uwagę, że specjalista w tej dziedzinie jest całkiem niedaleko :)


Wyprawa nie byłaby wyprawą gdyby nie łupy :) Czyli serniki i święte ciastko na wynos i napój, za który płaci się w barach ciężkie pieniądze, a w krakowskim monopolowym kosztuje 3,5 zł :) Nieodłączna pamiątka z wycieczek do grodu Kraka.


Standardowo szacun :) dla organizatorów za tak duże przedsięwzięcie i byle do przodu :)



wtorek, 5 sierpnia 2014

Tort diabelski

Kolejna pozycja urodzinowa. Zamówienie brzmiało - tort klasyczny. Tort diabelski, albo nazywany inaczej devil's food to jeden z najbardziej klasycznych tortów. Nie mogłem się powstrzymać, aby go trochę zmodyfikować aby był bardziej diabelski :)
Historia tego tortu jest bardzo prosta. Kiedy w XIX wieku pojawiły się torty jakie znamy obecnie, bo pierwsze to piekli już w starożytnym Egipcie, były one koloru białego (prawie :) ) z ubitym białym kremem. Ktoś stwierdził, że to tak lekki i smaczny deser, że jadają go aniołowie. Tak powstał tort anielski. Jego przeciwieństwem jest tort diabelski czyli czarny :)

biszkopt
(i taki 2 razy)
3 szklanki mąki
2 szklanki cukru
1/3 szklanki oleju
2 szklanki wody
3 łyżki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka sody oczyszczonej
łyżeczka octu
krem
2 budynie czekoladowe
kakao
margaryna
0,5 l mleka roślinnego
granat (owoc :) )


polewa
pół kostki margaryny
5 łyżek cukru pudru
5 łyżek kakao
3 łyżki wody
chilli

Składniki na biszkopt mieszamy ze sobą w tej kolejności jak są podane i taką masę wlewamy do tortownicy, którą również wkładamy do nagrzanego wcześniej piekarnika tyle, że na co najmniej 45 minut, a nawet godzinę. Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem czy środek jest dopieczony. Jeśli nie to przetrzymać trochę dłużej i zaglądać co 5-10 min.
Budynie przyrządzamy według opisu na opakowaniu tylko mleka dajemy dwa razy mniej. Po ostygnięciu miksujemy z margaryną.
Wydzielamy odpowiednią ilość kremu, która będzie pomiędzy biszkoptami i dodajemy do niej miąższ granatu.
Górny biszkopt dekorujemy pozostałym kremem na wierzchu po obwodzie. Jak miałem rękaw więc porobiłem "gwiazdki". Chodzi o to żeby było szczelne. Do pozostałej części kremu dodajemy miąższ granatu.
Kładziemy krem z granatem na dolny biszkopt, a na to górny.
Przygotowujemy polewę mieszając wszystkie składniki na małym ogniu w rondelku. Chilli dodajemy wedle uznania. Ja podobno przesadziłem choc osobiście miałem inne zdanie :) Polewamy wierzch i wkładamy do lodówki.