piątek, 13 września 2013

Prezerwatywy wegańskie firmy Glyde - wielki test



Wiadomo, jest wesele, wszyscy jedzą, piją, tańczą i idą spać. Małżonkowie, zgodnie z tradycją, o ile są w stanie, zaczynają swoją imprezę. O ile nie mają jakiś specjalnych planów i są bardzo świadomi, to używają zabezpieczenia. No ale jak wegańskie wesele to wegańskie do końca. W przypadku większości dostępnych na rynku gumek sytuacja wygląda tak, że do ich produkcji używana jest kazeina, która jak wiadomo jest pochodzenia zwierzęcego. Na szczęście ostatnio można znaleźć firmy oferujące produkty wypełniające i tą niszę.



Jedną z nich jest Glyde. Firma o tyle ciekawa, że nie tylko wyklucza przy produkcji surowce pochodzenia zwierzęcego, bo to oferuje nawet korporacja próbująca wygryźć z polskiego rynku wiodącego producenta, ale też, w przeciwieństwie do niej, przykłada wagę do tego jak produkcja wpływa na środowisko, jak i do zasad „fair trade”. Mają nawet specjalną serię, z której dochód idzie na kampanię przeciwko AIDS.
Dzięki polskim dystrybutorom Cinco Terra i Fioletowy Kot mogłem osobiście przekonać się jak sprawdzają się te wyroby na polu walki :)
Najpierw prezerwatywy. Na stronie internetowej możemy się dowiedzieć, że są cieńsze niż te, które są produkowane przez wiodącego na polskim runku producenta. Różnica faktycznie jest wyczuwalna. Producent zapewnia, że nie jest to kwestia samej grubości, natomiast naturalne doznania są wynikiem miękkiej powierzchni. Oprócz tego odnoszę wrażenie, że nawet ładniej pachną.
Jeśli chodzi o smaki, to nie wiem jak smakują za to wiem jak pachną :) Ja miałem do wyboru wanilię, truskawkę i colę. Zapach całkiem naturalny z tym, że z tego wszystkiego cola była najmniej intensywna, ale za to miała to, czego te pozostałe mogły tylko pozazdrościć. Czarny kolor czyli odrobina luksusu :)
Oprócz tego otrzymałem jeszcze chustki oralne. Różne zapachy i kolory. Całkiem miłe w dotyku i nie tylko :) Używamy je kładąc na właściwym miejscu, a one są tak cienkie, że bardzo dobrze się dopasowują. Możemy je trochę zwilżyć letnią wodą, wtedy lepiej przylega. Wymagają co prawda nieco więcej wprawy, bo jednak przez chustkę ciężej znaleźć odpowiednie miejsce, ale wystarczy dobrze słuchać :) Bardzo dobra rzecz dla imprezowiczów (seks oralny to też możliwy sposób zarażenia), ale także dla małżeństw, które chcą ubarwić swoje igraszki fajnym gadżetem. Niezastąpione w przypadku wszelkich kobiecych niedyspozycji, a także dla tych, którzy nie mogą się przekonać do smaku partnerki ;)

Rzeczowa recenzja to taka, w której poznajemy różne punkty widzenia. Tak oto wyglądało to z drugiej  strony:

Metody planowania rodziny są różne, zaczynając od metody płukania coca colą pochwy kończąc na metodach bardziej sprawdzonych, aczkolwiek kontrowersyjnych i niekonwencjonalnych, jakimi są wegańskie prezerwatywy. Irygacja pochwy napojem gazowanym może wydawać się dobrym pomysłem antykoncepcyjnym w warunkach kryzysowych – o ile zależy nam na podwyższeniu poziomu demograficznego. Połączenie coca coli z prezerwatywą, czyli 2 w 1, to zdecydowanie rozsądniejsza forma antykoncepcji. Jest to bezpieczniejsza metoda aniżeli sama wiara w plemnikobójcze właściwości coca coli. Wegańskie prezerwatywy firmy Glyde wyszły naprzeciw tym oczekiwaniom łącząc w jednym produkcie smak coca coli z antykoncepcją oraz kreując modę, tradycję, sztukę, egzotykę, jak również budząc wiele kontrowersji.
Moda na coca colę, z oczywistych powodów nigdy nie minęła. W latach pięćdziesiątych minionego stulecia pojawienie się coca coli na polskim rynku wzbudziło zjawisko określane mianem stonki ziemniaczanej w płynie .
Tradycja picia coca coli przekazywana jest z pokolenia na pokolenie od najmłodszych lat. Coca cola to nieodłączny element na każdej imprezie, chętnie wypijana okazjonalnie
z pradziada na dziada. Bardzo często rodzice nagradzają swoje dzieci podając im właśnie coca colę w postaci nagrody, pomimo, iż napój ten w swoim składzie nie posiada żadnych atrakcyjnych składników, tj. zawiera: wodę, cukier (bądź aspartam), dwutlenek węgla, karmel amoniakalno-siarczynowy E150d (barwnik), kwas ortofosforowy E338 (regulator kwasowości), aromaty, kofeinę.
Ikona popkultury to Andy Warhol. Artysta sprowadził coca cole do rangi symbolu i kultu . Ulubiony artysta postmodernistycznej młodzieży, napój także.
Wegańskie prezerwatywy Glyde o smaku coca coli, oprócz wyżej wymienionych wartości charakteryzują się również czymś nowym – posiadają bonus w postaci egzotyki. Czarna prezerwatywa pobudza zmysły i przenosi kochanków w świat dzikiej rozkoszy. Współcześnie, w warunkach polskiej jesieni możemy poczuć się, jak w silnych ramionach Masaja (dla wszystkich fanek kolejnej książki robiącej sieczkę z mózgu :) - przyp.red), tudzież namiętnego obywatela rodem prosto z Republiki Południowej Afryki.
Wracając do tematu, wegańskie prezerwatywy Glyde jedynie smakiem muskają podniebienie. Niemniej ich plusem jest przede wszystkim egzotyczny kolor. Na białym człowieku robi niesamowite wrażenie! Oczywiście nie polecam ich ludziom o zapędach rasistowskich. Natomiast polecam je miłośnikom bezpiecznego seksu, czyli tym którzy wierzą w antykoncepcyjne właściwości prezerwatyw bardziej niż we właściwości antykoncepcyjne płukankom z coca coli :).
W ofercie Glyde znajdziemy również wegańskie prezerwatywy o smaku waniliowym. Jeśli ktoś lubi wanilie gwarantuję, iż na pewno nie poczuje się oszukany. Smak wanilii kojarzy się z zapachem niedzielnego ciasta, jak również z najlepszymi lodami na świecie, czyli takimi prosto z maszyny z lat 80-tych. Należy zauważyć, iż w wegańskich prezerwatywach znajdziemy więcej wanilii w waniliowych prezerwatywach niż coli w prezerwatywach o smaku coca coli.
W porównaniu do tradycyjnych, popularnych i klasycznych prezerwatyw, wegańskie prezerwatywy są cieńsze – co stanowi odczuwalny komfort. Dobre nawilżenie wegańskich prezerwatyw czyni z nich tzw. „gumki niewidki”. Kiedy soki puszczają bez wątpienia prym wiedzie to, co powinno. Są one bardzo słabo wyczuwalne. Można wręcz udać, że ich nie ma. Zaufać, że są.
Glyde aksamitne SAFE-SEX chusteczki to bardzo praktyczne akcesoria. Producent ostrzega przed ryzykiem, jakie nieść może ze sobą seks oralny. Oferta skierowana jest głównie do ludzi lubiących zmieniać partnerów. Zgodnie z zapewnieniami producenta chusteczki są: aksamitne, delikatne i „służą jako subtelna, zmysłowa i aromatyczna bariera podczas różnych form seksu oralnego”. Wraz z nawilżeniem, chusteczka łączy się ze skóra co powoduję, że przestaje być innym ciałem - obce ciało spójnie gra z każdym milimetrem, wgłębieniem i zrogowacieniem. Staje się jednością, i tak trwa. Jest lekka, miła w dotyku, nie podrażnia. Producent wspomina, iż chusteczki redukują ryzyko zarażenia się chorobami przenoszonymi podczas seksu, niemniej można w nich doszukać się o wiele więcej funkcji. Wiele kobiet cierpi na znaczną ilość upławów – i tutaj chusteczki mogą służyć pomocą – stanowią ochronę przed niemiłym zapachem oraz stanowią barierę przed nadmiernym śluzem. W moim odczuciu chusteczki nie są czymś nad wyraz „gadżeciarskim”, tak więc nie dało się odczuć, iż mam do czynienia z jakimś kiczem prosto z taniego porno. Niemniej jednak nie polecam chłopcom tudzież, młodym adeptom. Chusteczka zakrywa narządy płciowe, tak więc odnalezienie łechtaczki wymaga precyzji i doświadczenia. Chyba że adept lubi wyzwania oraz zabawy w ciemno, a partnerka jest doświadczona i cierpliwa. Konserwatywni zwolennicy seksu mogą odczuwać niechęć do chusteczek. Taki opancerzony seks, niczym ze średniowiecza, bo nie dość że gumka to i chusteczka, może mocno ograniczać i zniewalać.
Na koniec kilka słów refleksji oraz opinia na temat wegańskich prezerwatyw Glyde ULTRA. Prezerwatywy te, jako pierwsze z dotychczas przeze mnie stosowanych nie podrażniają mojej alergicznej skóry. Tak więc, prawdopodobnie skończyły się moje problemy alergiczne oraz dyskomfort, który odczuwalny był zawsze po stosowaniu popularnych, klasycznych prezerwatyw ogólnie dostępnych na polskim rynku. Ponadto – chyba najważniejsza zaleta wegańskich prezerwatyw – kolejna sfera mojego życia zgodna jest z moją filozofią – minimalizacja okrucieństwa wobec zwierząt. Jedyne co może być zwierzęcego w wegańskich prezerwatywach to dziki seks, a czerwone aksamitne chusteczki niech działają na mojego partnera niczym płachta na byka.



wtorek, 3 września 2013

Berlin - tu akurat jest co jeść.

W związku z tym, że w ciągu ostatnich kilku lat to miasto stało się bardzo modne wśród przedstawicieli awangardy, zarówno tych prawdziwych, spełniających się tu artystów, jak i wpasowujących się w klimat hipsterów, zgodnie z prawami ekonomii możemy w nim zaspokoić nawet najbardziej wymyślne potrzeby. Ja tam nie miałem ich za wiele, a największa z nich, chęć dobrego pożywienia się została w pełni zrealizowana. Czasu mało, a atrakcji kulinarnych sporo, ale niedokończone degustacje to zawsze dobry powód żeby tam powrócić. Mimo, że miasto nie jest tzw. "tourist friendly", ale o tym później :)


Zgodnie z zasadą zaczynania obiadu od deseru w obawie przed kataklizmem zacząłem od gwoździa programu, a był nim wegański fast food Vonner i znajdujący się na przeciwko sklep ze zdrową żywnością. Ten pierwszy znany jest przede wszystkim z wegańskiego kebaba. Przy czym nie mamy tu do czynienia z podsmażonymi w mieszance przypraw kotletami sojowymi, a z wielką sejtanową masą na rożnie odcinaną jak prawdziwy kebab co miało dodać klimatu. Także najpierw szybkie zakupy czyli uwielbiane przez wszystkich masło migdałowe i można oddać się konsumpcji. 


Do wyboru był w bułce i rollo, do tego 3 rodzaje sosów. Były jakieś burgery (wagenburgery), ale tego ostatnio mamy pełno wszędzie:) Samemu kebabowi nic nie brakowało. Samo "mięso" lekko podsuszone i dobrze doprawione co miało pewnie imitować baraninę. Świeże surówki i bardzo dobry sos ziołowy.


Do tego wypadałoby coś wypić. Na mocniejsze rzeczy przyjdzie czas wieczorem. tu wybór padł na Gekko Mate czyli alternatywnej wersji znanego w droższych knajpach napoju z ekstraktem z ostrokrzewu paragwajskiego. W przeciwieństwie do tej drugiej samo Gekko jest mocniejsze w smaku tj. smakuje jak Mate :)

No ale czas goni, a kilka punktów pozostało. Jakby kupienie kebaba nie wystarczyło poszedłem jeszcze do tureckiego sklepu po ichni deser i cieciorkę w waniliowej polewie :)


Przyczyniłem się także do azjatyzacji Europy odwiedzając sklep z sejtanową kaczką :)


Warto też wspomnieć o ciekawej pizzerii. Z założenia nie wegańskiej, ale można tam dostać wegańską pizzę. Największymi plusami jest wystrój, a także fakt, że pizza jest na bardzo cienkim cieście. Innymi słowy nie zapychamy się bułką, tylko delektujemy się zawartością.


A ten element każdej wycieczki, ze względu na kontrowersje w okół niego sobie podarowałem :)


A po zakupach piknik nad rzeką, którego hitem była Bez jajeczna sałatka jajeczna:) Dzięki uprzejmości Kasi mogę podzielić się z Wami przepisem:

makaron (jakiś plaski) 
cieciorka ugotowana
mleko sojowe 
olej 
musztarda
szczypiorek 
czarna sol 
pieprz

Makaron gotujesz na mięciutko, cieciorkę rozgniatasz widelcem, mieszasz z makaronem, dodajesz posiekany szczypiorek. Robisz majonez wegański z mleka sojowego i oleju. Do wysokiego pojemnika wlej trochę mleka sojowego, jakieś pol szklanki, może nawet mniej, możesz dodać soli, jeżeli używasz majonezu oddzielnie, bo w sałatce to i tak doprawisz. I powolutku wlewając olej ubijasz blenderem aż będzie majonez miał odpowiednia, gęsta konsystencje. Dodajesz wszystko do sałatki, dodajesz musztardę i dosmakowujesz pieprzem i sola. I tyle :)
Oczywiście, żadna wyprawa nie może obyć się bez łupów :) Oprócz wspomnianego wcześniej masła migdałowego i cieciorki w waniliowej polewie, w pewnej sieci drogeryjnej kupiłem dwa żele pod prysznic, w tym jeden o zapachu sernika i pastę z grzybów shitake.  

Tuż przed wyjazdem przykra niespodzianka. Automat biletowy nie działał, a do pociągu czasu mało więc wsiadłem bez biletu. Napotkałem parę kobuchów, przy których próbowałem kupić bilet, ale ten automat również nie działał. Okazało się, że automat nie przyjmuje nowych banknotów euro !!! Będących pełnoprawnym środkiem płatniczym na terenie kraju. Sytuacja wygląda tak, że z jednej strony jazda bez biletu, a z drugiej strony zasada zachowania należytej staranności przez obie strony umowy. Przewoźnika i konsumenta. Poszły pisma, sprawa w toku. I jak tu być uczciwym w tym kraju :)