wtorek, 22 kwietnia 2014

Co jeść w Szczecinie czyli nie tylko prosiaki na Kuchni Społecznej.

Szczecin - pachnące czekoladą miasto portowe, w świadomości przyjezdnych figurujące jako leżące nad morzem. Otóż do morza jest jakieś ok 100 km :) Tzn. jest magiczny skrót tramwajem nr 10 :) Pozycja trzeciego miasta w Polsce pod względem powierzchni i siódmego co do liczby ludności zobowiązuje do zadowalającej bazy żywieniowej. O bliskości granicy nie wspominam, bo miasto i tak jej specjalnie nie wykorzystuje :) Znajdziemy tu oczywiście wegetariańską sieciówkę, która z różnych względów nie jest warta żeby o niej pisać, natomiast skupię się tu na rzeczach dużo ciekawszych. Przy okazji Kuchni Społecznej, która się tam odbyła w zeszłą niedzielę spędziłem tam 3 dni korzystając z uroków gastroturystyki, ale po kolei.

Najpierw koncert znanej szczecińskiej formacji Vespa, która zyskała popularność grając ska. Obecnie idzie w klimaty lat 30-40 co uważam za ciekawą zmianę.


Wiadomo, że z czasem człowiek robi się głodny i tu o tej porze pomocą służą szczecińskie fast foody, w których co prawda można dostać standardowe dania jak bułka wegetariańska lub nawet falafle, ale polecam coś co jest wyjątkowe dla tego miasta czyli bułkę z frytkami. Do wyboru 2 sosy. Keczup i ostry.


Na drugi dzień Kuchnia Społeczna. Dla niewtajemniczonych to taki nowoczesny potlacz, gdzie płacimy określoną sumę pieniędzy lub przynosimy wegańskie danie i jemy co jest. Zgodnie z głosem fanów narzekających na ilość słodkości na moim blogu przygotowałem typowe weselne, wytrawne danie czyli sejtanowe prosię :) Aby nie wzbudzać za wiele kontrowersji wzorowałem się na japońskich kreskówkach :) 
Przepis prosty:

2 paczki glutenu w proszku
2 paczki przyprawy do wieprzowiny
plaster wędliny sojowej
2 oliwki
2 kapary
szczypiorek


Gluten mieszamy z wodą i przyprawami. Dzielimy na 3 części. Największą na tułów, trochę mniejszą na głowę i bardzo małą na ryjek. Największą formujemy w kształt cylindryczny, zawijamy w szmatkę jak cukierka. Mniejszą formujemy w kulę owijamy w szmatkę tak jakbyśmy chcieli zrobić sobie broń za pomocą chusty i kuli. Chodzi o to, żeby w trakcie gotowania kula nie zrobiła się niekulista :) Ostatnią część formujemy w mały cylinder i owijamy folią aluminiową. Wszystko gotujemy w wodzie z sosem sojowym jakąś godzinę. Nadajemy śwince kształt odcinając co nieco i łącząc za pomocą wykałaczek tak jak na załączonym obrazku i podpiekamy trochę w piekarniku. Jeszcze tylko dodatki i gotowe.

Sama kuchnia cieszyła się sporą popularnością gdzie dań było ok 30, a ludzi jeszcze więcej.
Ja najlepiej wspominam biszkopt z gruszkami w kremie czekoladowym.


Na drugi dzień wypadałoby zwiedzić miasto. W wielu miejscach można znaleźć ciekawe szczegóły z minionych epok.

Pozostałości po zegarze słonecznym na jednej z kamienic. Nad smokiem robiącym za wskazówkę, kawałek podziałki.


 Pozostałości po wojnie, a właściwie wyzwoleniu miasta w centrum.


Czy pozostałości po epoce, która paradoksalnie jest bardziej znienawidzona w naszym kraju niż II Wojna Światowa, głównie przez osoby, które jej nie pamiętają :)


I tak sobie chodząc dochodzimy do baru z tradycją znajdującego się na głównej ulicy miasta.
To bardzo ciekawa historia, bo maszyna do pasztecików została wymyślona, aby wyżywić wojska Układu Warszawskiego na linii frontu. Z czasem porzucono ten projekt i maszyny trafiły na rynek cywilny. Ta pracuje tu od lat 60 - tych. Mogę polecić tylko z kapustą i grzybami choć puryści będą tu mieli problem, bo robią tam też inne wersje. Ulubione miejsce podniecających się PRL-em hipsterów, bo wystrój niewiele się tam zmienił :)


Szczecińskie kamienice, choć z zewnątrz nic na to nie wskazuje, kryją bardzo ciekawe wnętrza. Nie chodzi mi tu o legendarne mieszkanie prezydenta miasta ze złotymi klamkami :) Generalnie czujemy jakbyśmy wchodzili do innego świata kiedy przekraczamy próg bramy, a naszym oczom ukazuje się mozaika na podłodze (co prawda czasem zalana przez piwo lub urynę), rzeźby na suficie, a nawet fontanna na podwórku.


Jest też na ścianach trochę sztuki.


A nawet polemiki :)


I motywy znane i lubiane :)

 

Niestety najlepszy bar wegański w mieście jest zamknięty z powodu, trwającego już 2 lata, urlopu właściciela.


Dlatego trzeba było zjeść w tajemniczej restauracji na Placu Odrodzenia. Danie dnia: kasza jaglana z bobem, sajgonki z warzywami, gulasz z wędzonym tofu i jakaś surówka. 


Reasumując. Nie zginiecie, a nawet nie popadniecie w monotonię. Dla spragnionych np. sklep monopolowy, obok którego zbudowano boisko Orlik, co w świetle przepisów miało mu uniemożliwić działalność, bo odległość od boiska do wejścia sklepu była mniejsza niż 100 m. Pomijając fakt, że monopol był tam od dawna, właściciel wybudował przed wejściem płotek, który wymusza na nas poruszanie się wężykiem co zwiększa odległość do 102 m :) Płotek na tyle niski, że można skrócić drogę, ale nie zapominajmy, że to sklep monopolowy więc z pokonaniem tak niskiego płotka niektórzy mają jednak problemy. Widok przedni :)


A jak ktoś jest zainteresowany wirtualną wycieczką po Szczecinie to może sobie taką sprawić tutaj :)

2 komentarze:

  1. Gastroturystycznie się zrobiło :). Byłem , spróbowałem - na pewno najbardziej oryginalne danie tej edycji Szczecińskiej KS.
    Szkoda tylko, że nie wspomniałeś o koncentracie dymu wędzarniczego którego użyłeś w produkcji sejtanowego prosiaka - bez tego byłby wg mnie troche nijaki w smaku :)

    PS. Szczerze myślałem, że owo prosię wzbudzi większe kontrowersje :)

    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee. Dym to poszedł do pieczeni, tu kapkę, ale to przyprawa dała smak. Innymi słowy był on zbędny. Co kto lubi, można dodać.

      Usuń