środa, 29 kwietnia 2015

Tort piracki na drugie urodziny bloga

„Cała naprzód ku nowej przygodzie!”
Stuknął drugi roczek. Na samym blogu mniej się działo, to i donosów było mniej :) Mniejszą aktywność zrozumie każdy, kto oprócz prowadzenia bloga ciągnie różne inne projekty. Niestety, a może i stety, nie jestem typem celebryty, dlatego blog  jest dla mnie którymś tam priorytetem w kolejce i kieruję główne zasoby swojej energii na bardziej namacalne sprawy. Odwieczny dylemat czy lepiej opłaca się żyć ideą, czy z idei :)
W ubiegłym roku obiecałem, że w związku z tym, że udało mi się zjednoczyć dewoty z feministkami, zrobię to samo z Arabami i Żydami. Nie musiałem tego robić, bo zrobił to za mnie polski rząd przy okazji próby wprowadzenia zakazu uboju rytualnego. Sprawa ostatecznie, jak na świecki kraj przystało, stanęła na tym, że ubój jest okrutny, ale jeśli się to robi w imię jakiegoś boga, to boska ingerencja znieczula.
Co przyniesie kolejny rok? Jak obiecałem, do końca roku, będą menu  inspirowane filmami. Wkrótce ruszam z menu inspirowanym serialem, w którym wesela odgrywają bardzo ważną rolę :)
Obiecałem wywiad z kolejnym gladiatorem i będzie. Jest już nagrany, ale w związku z tym, że został przeprowadzony zgodnie z prawidłami przy litrowej butelce calvados, wymaga autoryzacji :) Poza tym czekam na jego walkę zawodową, która ma być niebawem.
Na pewno będzie sporo deserów, czyli to co tygrysy lubią najbardziej.

Z okazji drugich urodzin tort piracki. Jak mawiał Steve Jobs, a pomimo całokształtu, zdarzyło mu się powiedzieć coś mądrego:
Lepiej być piratem niż służyć w marynarce
Ulubiony tort użytkowników PeCetów od 14 kwietnia tego roku :)
Z piratami kojarzą mi się Karaiby, także głównymi składnikami jest kokos, kakao i oczywiście słynny rum, w który zaopatruje się spod lady w niedalekim Cieszynie :) Za cenę 30 zł za litr, dostajemy iście piracki trunek tj. wysoko procentowy, niezbyt wysokiej jakości :) Do ciasta się nadaje. Całość to kakaowy tort przełożony nadzieniem a’la bounty z klasycznym (no może niezbyt klasycznym, bo wegańskim), najczęściej używanym przez babcie, kremem russel  wymieszanym z wiórkami kokosowymi.

biszkopt

3 szklanki mąki
2 szklanki cukru
1/3 szklanki oleju
2 wody
3 łyżki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
łyżka octu

rum do nasączenia

nadzienie bounty

2 paczki wiórek kokosowych
4 łyżki oleju
cukier
mleko roślinne

krem  

kostka margaryny
paczka wiórek kokosowych
banan
rum 


Składniki na biszkopt mieszamy ze sobą w tej kolejności jak są podane i taką masę wlewamy do tortownicy, którą również wkładamy do nagrzanego wcześniej piekarnika tyle, że na co najmniej 45 minut, a nawet godzinę. Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem czy środek jest dopieczony. Jeśli nie to przetrzymać trochę dłużej i zaglądać co 5-10 min. Po ostygnięciu kroimy przez środek tak, aby powstały nam dwa koła o równej grubości. Jak ostygnie nasączamy rumem. Ja nasączyłem dość pokaźnie.
Wiórki miksujemy z olejem dolewając mleka, aby masa miała interesująca nas konsystencję. Ilość cukru to kwestia indywidualna.
Prawdziwy krem russel to masło utarte z żółtkiem i alkoholem. Zrobiłem jego wegańską wersję czyli margaryna z bananem. Tylko alkohol pozostał bez zmian :) W moim przypadku rum. Do tego dodatek w postaci wiórek kokosowych. Wszystko razem miksujemy. Można dodać cukru.
Na pierwszą warstwę kładziemy masę bounty, na to drugą warstwę tortu, a na nią krem. U mnie widać ślady konfitury, bo narysowałem za jej pomocą czaszkę z piszczelami :)

wtorek, 3 lutego 2015

Tort Oskar Zrzęda



Oskar Zrzęda to należąca do rasy Zrzędów postać z Ulicy Sezamkowej. Każdy z Was ma pewnie w swoim otoczeniu osobę, która zachowuje się jak Oskar. Ja też mam taką osobę,  do której poszedłem na urodziny i zrobiłem w związku z tym spersonalizowany tort :) Tym razem również Oskar nas nie zawiódł :)
Problem był poważny, bo jubilat powtarza, że „słodycze są dla dzieci”, stąd należało obniżyć poziom cukru w torcie, a także użyć rzeczy smacznych, ale mniej słodkich.

sierść

1,5 szklanki mąki
200 g rozdrobnionego szpinaku
1/2 szklanki cukru
1 szklanka wody
4 łyżki oleju
1 łyżeczka proszku do pieczenia

biszkopt

3 szklanki mąki
szklanka cukru
1/3 szklanki oleju
2 szklanki wody
3 łyżki karobu
2 łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka octu

nadzienie

słoik masła orzechowego
3 banany

krem na wierzch

budyń waniliowy
szklanka mleka roślinnego
pół kostki margaryny

oczy

czarne oliwki

  
Składniki na sierść mieszamy ze sobą w tej kolejności jak są podane i taką masę wlewamy do tortownicy, którą również wkładamy do nagrzanego wcześniej piekarnika tyle, że na co najmniej 45 minut, a nawet godzinę. Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem czy środek jest dopieczony. Jeśli nie to przetrzymać trochę dłużej i zaglądać co 5-10 min. Po ostygnięciu kruszymy na kawałki.
Składniki na biszkopt mieszamy ze sobą w tej kolejności jak są podane i taką masę wlewamy do tortownicy, którą również wkładamy do nagrzanego wcześniej piekarnika tyle, że na co najmniej 45 minut, a nawet godzinę. Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem czy środek jest dopieczony. Jeśli nie to przetrzymać trochę dłużej i zaglądać co 5-10 min. Po ostygnięciu ścinamy wybrzuszoną górę i kroimy pozostały przez środek tak, aby powstały nam dwa koła o równej grubości.
Budynie przyrządzamy według opisu na opakowaniu tylko mleka dajemy dwa razy mniej. Po ostygnięciu miksujemy z margaryną.
Banany obieramy, kroimy na plasterki i układamy na jednym biszkopcie. Drugą smarujemy obficie masłem orzechowym i kładziemy na tą z bananami masłem do dołu, czyli tak, żeby masło zostało położone na banany. Wierzch naszego tortu smarujemy białym kremem waniliowym. Ze ściętej wcześniej góry naszego tortu wycinamy kształt brwi. Pomagamy sobie literatkami lub kieliszkami. Układamy kształt na torcie. W miejsca oczu kładziemy obrócone do góry dnem literatki lub kieliszki i obsypujemy okruszkami „zielonej sierści”. Zaznaczamy linię ust. Linia musi być prosta, bo Oskar się nigdy nie uśmiecha. Ściągamy kieliszki i wkładamy oliwki do, właśnie powstałych, białych oczu.

środa, 7 stycznia 2015

Wielki baton

"Święta, święta i po świętach" jak mawiają ludzie pracy. Wpis dopiero teraz, bo dla niektórych święta skończyły się dopiero dziś. Dla mnie nie, ale dopiero się ogarnąłem :) Została odnotowana różnica 1,5 kg w stosunku do wyniku z drugiej dekady grudnia :) Same święta jak to święta. Szał zakupów, obżarstwo i wódka. Że o Kevinie nie wspomnę :) Prawie nigdy nie wiążą się one z jakąś przemianą, chyba, że materii, kiedy poddajemy ją ciężkiej próbie. Co innego nowy rok. Wtedy następują postanowienia. Większość z nich i tak jest o kant przysłowiowej dupy rozbić, ale jakiś cel jest, a to już dobrze. Co prawda gdybyśmy ściśle przestrzegali tradycji to bylibyśmy na poziomie kamienia łupanego, ale ta tradycja jest akurat w miarę dobra, dlatego postanowiłem wyznaczyć sobie cele związane z blogiem. I tak moje plany na najbliższą przyszłość wyglądają następująco. Wkrótce menu inspirowane książką i filmem, gdzie wesela odgrywały bardzo ważną rolę i wzbudzały najwięcej emocji. Nie będzie raczej aktorek porno, bo weganki już się pokończyły. Artystów też nie będzie, bo mnie na nich nie stać. Będzie za to więcej gladiatorów, bo to porządni ludzie i z nimi to zawsze się można dogadać :) Pomysły na dania też jeszcze mam także o to też proszę się nie martwić. Będzie kolejne filmowe menu i jedno mocno geekowe :)

Na początek ogromny baton. Baton został zrobiony na sylwestra podczas, którego gościła Marta. Marta niczym ciocia z Ameryki przywiozła paczkę serów wegańskich i ogromny zapas pastylek z dekstrozą :) Z Martą jest taki problem, że mówi, że świat jest dobry, ale na to już nic nie poradzimy :) Marta lubi batoniki więc stała się inspiracją (nie mylić z muzą :) ) do tego "wypieku" i dostała największego w swoim życiu. Niech ma.

Warstwa I
szklanka mąki
3/4 szklanki cukru
1/5 szklanki oleju
niepełna szklanka wody
łyżeczka proszku do pieczenia

Warstwa II
2 budynie czekoladowe
0,5 l mleka roślinnego
kakao
cukier
margaryna

Warstwa III
2 budynie toffi
0,5 l mleka roślinnego
paczka orzeszków niesolonych
cukier

3 polewy czekoladowe

Warstwa I
Keksówkę wykładamy papierem do pieczenia co bardzo dużo nam ułatwi :)
Mieszamy wszystkie składniki ze sobą wkładamy do keksówki, a ją do nagrzanego piekarnika. Musi być nagrzany do 180 stopni i trzymamy ją tam ok 30 min. Jak się zarumieni to sprawdzamy patyczkiem. Jak nic nie zostaje na patyczku to wyjmujemy. Idealnie będzie jak ciasto nie wyrośnie za mocno. To w końcu batonik, a nie tort. Ewentualnie dokonajmy szybkiego schłodzenia za oknem to klapnie :)
Warstwa II
Robimy budyń według przepisu na opakowaniu z tym, że dajemy dwa razy więcej budyniu lub dwa razy mniej mleka, jak kto woli. Studzimy, dosypujemy cukru tak żeby było bardzo słodkie i kakao tak żeby było ciemne i miksujemy z margaryną. Umieszczamy krem na ostudzonym cieście, które dalej jest w keksówce.
Warstwa III
Robimy budyń podobnie jak powyżej. Mocno go słodzimy i mieszamy dobrze z orzeszkami. Studzimy i umieszczamy na kremie. 
Wkładamy wszystko do lodówki na kilka godzin
Kiedy nam stężeje wyciągamy z keksówki. Już wiecie co miał nam ułatwić papier :) Możemy przyciąć równo i polewamy roztopionymi polewami.

środa, 24 grudnia 2014

Candle salad czyli wpis świąteczny.

Ten dzień każdy obchodzi inaczej, chrześcijanie świętują narodziny Jezusa, a ci co byli tu przed nimi zimowe przesilenie. Tego dnia zwierzęta mówią ludzkim głosem, (niestety, to nie one mówią, ale przemawiają przez nie zmarli), a antykomuniści zarzynają karpie zgodnie z komunistycznym hasłem z 1947 roku :)
Jako, że święto związane jest ze światłem, to jednym z symboli tego dnia jest świeczka. Znalazłem 100-letni przepis na candle salad, po naszemu sałatka świeczka. Idealny żeby zrobić go z dziećmi co zostało docenione w 1953 przy okazji książki "Betty Crocker's Cook Book for Boys and Girls". Dzięki tej potrawie święta z Waszymi pociechami będą ciekawsze.

banan
plaster ananasa
budyń lub jogurt
rodzynka lub żurawina


Plaster ananasa, najlepiej taki z dziurką kładziemy na talerzu. Banana obieramy, kroimy na pół i umieszczamy na plastrze. Jeśli mamy taki z dziurką to będzie prościej. Umieszczamy na czubku trochę budyniu lub jogurtu, żeby spłynął jak wosk. Dzięki temu nasza ulubiona bakalia, którą umieścimy na czubku będzie się lepiej trzymać :)
Świąteczne słodkości!

piątek, 28 listopada 2014

Czekolada żyje (chyba) - tarta słodyczowa

Obiecałem dzisiaj na profilu przepis na zajebiste ciasto no to jest  :)
Świętowałem powrót czekolady z masłem orzechowym do sklepu opodal, a także urodziny Sławka, jego najlepsze urodziny w tym roku :)
Ciasto bez pieczenia, z gotowców, niezdrowe okrutnie za to bardzo smaczne i proste jak masturbacja.

2 paczki ciastek Oreo czyli 32 ciastka
1/3 kostki margaryny
czekolada nadziewana masłem orzechowym
2 budynie o smaku toffi
0,75 l mleka roslinnego
cukier
3 polewy do ciasta smak nugatowy


Ciastka miksujemy na drobne okruchy. Margarynę rozpuszczamy, dodajemy ciastka i ugniatamy. Powstałą masą wykładamy formę. Czekoladę dzielimy na kostki, które układamy na spodzie. Z dwóch paczek budyniu i mleka robimy gęstą masę według przepisu na opakowaniu, którą dosładzamy. Wylewamy budyń na spód i czekamy aż trochę przestygnie. Rozpuszczamy polewy i lejemy obficie na wierzch. Potem tylko do lodówki i jak wszystko stężeje możemy zajadać ile kto może, ale nie nikt nie może za wiele :)
Wasze pomysły na osłodę jesiennych wieczorów

sobota, 1 listopada 2014

Ciasto z czekolady nadziewanej masłem orzechowym czyli Dziady

Dziady to staropolska tradycja oddawania czci zmarłym. Większości ludzi znane z narkomańskiej wizji Adama Mickiewicza :) W sumie to nazwa jest staropolska, bo same próby kontaktu ze zmarłymi istnieją od początku istnienia człowieka, a właściwie od pierwszej jego śmierci :)  Skoro dziady to nawiązanie do zmarłych, ja nawiązałem do czekolady z masłem orzechowym, która znikła z półek sklepowych bez ostrzeżenia :) W związku z tym, że miałem ostatnie 4 paczki, z czego zdobycie jednej było trudniejsze niż zdobycie kokainy, postanowiłem wykorzystać je w kreatywny sposób. Posłużyły mi jako główny składnik ciasta.


Proporcje na kwadratową foremkę
4 czekolady nadziewany masłem orzechowym
2 3/4 kostki margaryny
4 szklanki mąki
2 szklanki cukru
szklanka płatków owsianych


Z 1 i 3/4 kostki margaryny oraz trzech szklanek mąki i jednej szklanki cukru ugniatamy ciasto, którym wykładamy formę. Na to kładziemy 4 czekolady z masłem orzechowym bez papierków. Z pozostałych składników ugniatamy ciasto na kruszonkę. Odrywamy małe kawałki i posypujemy wierzch ciasta. Wkładamy do nagrzanego na 180 stopni piekarnika i wyjmujemy kiedy wierzch się przyrumieni, czyli po jakiś 30 minutach.

Premiera ciasta odbyła się na grillu, który tradycyjnie zorganizowałem pod cmentarzem, z okazji tego, że tak jak w ubiegłym roku, dorabiałem sobie, tudzież oferowałem swoją pomoc po znajomości, pilnując przez noc stoiska z nekroartykułami :) W związku z tym, że w trakcie pracy człowiek robi się głodny, a także, że taka praca jest (na całe szczęście :) ) nudna oraz, że w trakcie zimnej nocy istnieje zwiększone zapotrzebowanie na energię postanowiłem urządzić grillowanie. Te światełka w tle to znicze :)


No i w związku z tym, że nie samym cukrem (niestety) człowiek żyje. Na imprezie były też hot dogi.

Szwedzki, czyli grillowana kiełbaska, sałatka szwedzka i ketchup.


Niemiecki, czyli grillowana kiełbaska, kapusta kiszona i musztarda.


Dodatków nie zabrakło dlatego nie musieliśmy posuwać się do tego, żeby robić hot dogi bawarskie.

A przy okazji to wszystkiego najlepszego z okazji dnia weganizmu :)

czwartek, 9 października 2014

Tort tygrysi i kibicowanie.

W związku ze zbliżającą się galą, do której, wypadałoby żebym przybrał masy, a także kontuzją, która uniemożliwiła mi występ na ALMMA nastąpiła zmiana koncepcji. Dwa tygodnie przerwy i już bez ścisłej diety. Tak się ucieszyłem, że zrobiłem tort tygrysi. Jego nazwa wzięła się z kolorów jakie zawiera. Tygrysi to tak dumnie brzmi i kojarzy się z walką :), a ogólnie to koncepcja pomarańcz, czekolada i nutka marcepanowa.

biszkopt

3 szklanki mąki
2 szklanki cukru
1/3 szklanki oleju
2 szklanki soku pomarańczowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół aromatu pomarańczowego

krem

2 budynie czekoladowe
kakao
margaryna
0,5 l mleka roślinnego

polewa

pół kostki margaryny
5 łyżek cukru pudru
aromat migdałowy


Składniki na biszkopt mieszamy ze sobą w tej kolejności jak są podane i taką masę wlewamy do tortownicy, którą również wkładamy do nagrzanego wcześniej piekarnika tyle, że na co najmniej 45 minut, a nawet godzinę. Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem czy środek jest dopieczony. Jeśli nie to przetrzymać trochę dłużej i zaglądać co 5-10 min. Po ostygnięciu kroimy przez środek tak, aby powstały nam dwa koła o równej grubości.
Budynie przyrządzamy według opisu na opakowaniu tylko mleka dajemy dwa razy mniej. Po ostygnięciu miksujemy z margaryną i dodajemy kakao. Taką ilość żeby było w miarę ciemne, bo po dodaniu białej margaryny lekko się nam rozjaśni :) Kładziemy krem na jedno koło i przykrywamy drugim.
Margarynę rozpuszczamy w rondlu, dodajemy cukru pudru i dolewamy aromatu. Polewamy wierzch tortu i czekamy aż ostygnie.

To, że mam kontuzję nie oznacza, że nie mogę kibicować, a w ubiegłym tygodniu było komu.
Ostatnio dwie gladiatorki brały udział w prestiżowych zawodach.

26 września na mistrzostwach Europy w Tajskim Boksie walczyła znana z wywiadu dla Otwartych Klatek Marta Gusztab. Biorąc pod uwagę godziny w jakich walczyła mogłem podziwiać to tylko na transmisji internetowej. Niestety decyzją sędziów mistrzynią Europy Została jej przeciwniczka.


Dane mi było na żywo oglądać tylko niedzielne walki na Kraków Arenie, z czego ta finałowa Rafała Simonidesa była najmniej ciekawa. Miały byś starożytne zasady Muay Boran, tak była reklamowana, a było nie wiem co :) Natomiast bardzo możliwe, że impreza z udziałem tak mało popularnego sportu musiała na siebie zarobić.
Dużo lepiej podobała mi się walka, którą wygrał Vital Hurkou, któremu zresztą też kibicowałem.


Tydzień później, bo 4 i 5 października na mistrzostwach Polski w judo walczyła inna gladiatorka, znana z wywiadu u mnie, Agata Perenc. Szła jak burza kończąc walki przed czasem, niestety w finałowej, w wyniku decyzji sędziów, zdobyła tytuł vice-mistrzyni Polski. Żeby nie było, nie znaczy to, że jej przeciwniczka zdobyła więcej punktów, ale że mniej kar :) Dla kogoś trenującego BJJ niesamowicie irytujące widowisko, bo sędzia przerywał walkę w najlepszym momencie :D


Pokazała charakter i już następnego dnia, w zawodach drużynowych, wygrała obie walki przed czasem. Przed Agatą teraz eliminacje olimpijskie, także trzymajcie kciuki, to będziecie mieli co oglądać w telewizji za dwa lata :)

czwartek, 4 września 2014

A co jeść w okolicach Monachium.

Jakie jest polskie rozwinięcie skrótu BMW?
BaldMainWagen (prawie mój samochód)


Dowcip usłyszany w Monachium :)

Wy macie szczęście, że was Ruscy nie wyzwolili, bo by nie było BMW.

Odpowiedź na dowcip usłyszana w Monachium :)

Okolice samego Monachium są równie uporządkowane i kosztowne jak stolica regionu. Tyle tylko, że widoki ładniejsze. Może poza Norynbergą, ale o tym na koniec, no i miasta te dzieli odległość podobna do tej, która dzieli Szczecin i Berlin. Niby blisko a jednak tak daleko :)
Już pierwszego dnia mojej wycieczki spotkałem na swojej drodze coś, czego nie widziałem już dawno. Stonka ziemniaczana. Wieść głosi, że była elementem broni biologicznej skierowanej przeciwko Niemcom podczas II wojny światowej, co miało załamać ich, bazującą na ziemniaku, gospodarkę żywnościową.


Korzystając z tego, że jest środek tygodnia należy najpierw zwiedzić te kierunki najbardziej oblegane. Padło na Schwangau czyli miejsce gdzie znajduje się najsłynniejszy zamek w Niemczech.


Jeden jest tuż przy samym centrum tej wioski, ale nie o ten chodziło :)


Co tam jeść? To co się samemu przywiezie. Na zapytanie w jednej z restauracji czy jest coś wegetariańskiego barman pokazał na trawnik :) Na szczęście jest ładne jezioro, gdzie można się posilić kanapkami z wegańskim serem z bioshopu, które są prawie wszędzie choć akurat nie tam :)


No ale koniec tego dobrego, bo zamek czeka. Jest to chyba najsłynniejsza tego typu budowla nie tylko w Niemczech, ale co najmniej w tej części Europy. Nawet wytwórnia Disneya sobie go pożyczyła do swojego logo. Zbudowany został przez Ludwika II nazywanego Bajkowym Królem, który bardzo ubolewał nad tym, że urodził się w XIX wieku. Miał środki to i stworzył sobie namiastkę średniowiecza. Oprócz tego był mecenasem sztuki, gdzie Wagner miał specjalne względy. Miał wielką wizję odnośnie potęgi Bawarii i był bardzo przeciwny temu, aby była ona częścią Niemiec więc, za karę, skończył w jeziorze.


Pod zamkiem bar. Do jedzenia chyba nic za to musiałem zrobić zdjęcie menu. Na uwagę zasługują zwłaszcza niemiecki hot-dog i bawarski hamburger :)


W środku nie wolno było robić zdjęć, więc  z ciekawszych tylko wspaniałe foremki do ciast. <marzy>


Na drugi dzień kolejna wycieczka nad jezioro Tegern, ale po drodze, znany w naszym kraju, flomarkt.


Samo jezioro typowe dla tej okolicy czyli czyste i duże. Miejscowość turystyczna więc coś tam się dało zjeść na upartego przy odrobinie chęci. Natomiast lepszą opcją był piknik, zwłaszcza, że w doborowym towarzystwie :)


Jak pisałem bioshopy są prawie wszędzie.


Natomiast najważniejsze miasto w regionie to Garmisch-Partenkirchen. To taki odpowiednik naszego Zakopanego . Droga samochodowa jest podobna do Zakopianki, a połączenia kolejowe dość częste dlatego to była lepsza opcja.


Zwłaszcza, że można jeść w czasie jazdy czekoladę :)


Tutaj też nie ma murali, chyba że sakralne.



Od zakopanego różni się najbardziej tym, że leży w górach, co rozumiem przez to, że jest nimi otoczone.  Poza tym to deptaki, sklepy i takie tam. Tam na zdjęciu najwyższy szczyt Niemiec.


No i jeszcze jedna subtelna różnica. Wegańska restauracja – Cassiopaya. Wyobrażacie sobie takie coś w Zakopanem ?:)



Jest tu ciekawy park uzdrowiskowy, w którym leży Charlie szukający swojej Góry Cukierkowej.


Jest nawet A'Tuin


A także inne ciekawe konstrukcje do nabierania wody.


Tu pomnik krowy. W hołdzie zwierzęciu, które daje siłę roboczą, mleko i mięso.


W drodze na szlak typowe budownictwo.


I ostrzeżenie o stworzeniach, które można tam spotkać.


Jeszcze tylko tzw. ścieżka oddychająca, pokazująca nam jak cieszyć się świeżym powietrzem.


I wspaniały widok, w tym na skocznię. Adam Małysz pobił tu rekord obiektu. Rekord nie został pobity do dziś. Głównie dlatego, że skocznia została zburzona, a ta tutaj to kolejna zbudowana w niecały rok...


Ale w końcu jak mam góry tak blisko to trzeba to wykorzystać.  Zawsze lubiłem serial „Kompania braci” więc postanowiłem zdobyć Orle Gniazdo w Berchtesgaden, które żołnierze alianccy „zdobyli” w 1945 i postanowili kilka dni korzystać  z jego luksusów. Była tam bowiem willa Hitlera. I tak jak Disney wzorował się na Ludwiku II tak polscy faszyści też nazwali swój festiwal również nazwą wziętą z Alp. Każdy ma swoją bajkę. Sam Adolf bywał tam rzadko. Co innego jego dwie towarzyszki Ewa i Blondi.
Ogólnie trasa nudna ale widoki zacne.


Tuż pod rezydencją wejście do słynnej złotej windy, ale ja jestem twardy :)


To właśnie na tym balkonie zostało zrobione sporo słynnych zdjęć z okresu drugiej wojny światowej. Obecnie jest tam restauracja i zakaz robienia zdjęć :) Nie wierzą tam w mit o wegetarianizmie Hitlera więc i zjeść nie ma co.


Za to jakie widoki. Co prawda trzeba jeszcze przejść kawałek na szczyt, ale się opłaca. Nawet lamentujące kobiety w butach na obcasie mi nie przeszkadzają kiedy widzę coś takiego.


Żeby dojechać do szlaku trzeba było zapłacić 5 euro za ładne widoki. Fakt widoki ładne, a przy okazji zweryfikowałem umiejętność hamowania silnikiem. Gość przede mną jechał na hamulcach i je spalił.


Na dole lokalny produkt czyli sadło ze świstaka.


Na następny ogień poszła Norymberga. Poza bardzo ciekawą starówką, to miasto wygląda jak typowe polskie miasteczko z lat 80-tych. Nawet ludzie mają podobne poczucie humoru.  Jeśli chodzi o podejście ludzi do życia to czułem się tam trochę jak podczas podróży na Ukrainę.
Zaparkowałem samochód pod słynnym sądem, w którym byli sądzeni zbrodniarze nazistowscy. Poszedłem kupić bilet parkingowy po cenie 1 euro za godzinę mając nadzieję, że jak wrzucę 2,70 to dostanę ponad 2,5 h. Nic z tego. Licznik przeskakiwał co pełne euro. No ok, niech będzie 2h. Bilet został wydrukowany, a automat nie wydał reszty, wspaniałomyślnie informując na kwitku, że skasował 2,70, ale parkowanie jest za 2,00 :)
Wstęp do sądu kosztuje 5 euro z tym, że nie ma gwarancji czy będzie można wejść do sali, bo jest ona normalnie używana :)


Starówka jest dobrze zachowana i otoczona murami. Sama w sobie ma jakieś 1,5 km średnicy. Wzdłuż jednego boku idzie ulica przybytków rozkoszy o czym bym się nie dowiedział gdyby nie pani krzycząca z okna "NO FOTO". Dobrze, że nie przypomnieli mi o tym idący na zdjęciu ochroniarze :)


Ogólnie co większy deptak jest przerobiony na pasaż handlowy.




Za to jakie pomniki tam mają.
 

Ale na małych uliczkach, gdzie sklepy by się nie pomieściły już wygląda to inaczej.


Że o mostach nie wspomnę.


Bardzo dobre w Monachium było to, że na każdym kroku był jakiś "Turek" z falafelami. Tutaj barów tureckich jest mniej, a jak już są mają bułki wegetariańskie głównie tylko z fetą.Królują tu jednak "chińczyki" czyli tofu z warzywami. Jest nawet znany i lubiany Loving Hut.
Jednak najlepszym hitem był vegan toffel :) Toffel to pieczony kartofel nadziewany farszem. Z tym, że żeby sie nie bawić z jedzeniem wygrzebują tam miąższ, wsadzają do kubka a na to dają farsz. Vegan to wiadomo co to jest. No cóż. Nie tam. Toffel był pomieszany z żółtym serem, ale pełen luz :)
Na koniec to co podróżnicy lubią najbardziej czyli łupy :) Między innymi tuńczyk, krewetki, wafelki z opcją dietetyczną (mniej cukru i pełne ziarno), tofu z mango, jakieś białe grzyby i kufle z flomarktu.


Przy okazji zweryfikowałem mit o słynnym niemieckim ordnungu. Abstrahując od Norymbergi, chamstwo na drogach zupełnie jak u nas :)